08 grudnia 2014   poniedziałek

 

    Na dzisiaj w planie Ollantaytambo. Możemy pospać trochę dłużej, zbieramy się do życia około siódmej. Po śniadaniu oddajemy pokój w hotelu. Nasze plecaki zostają na recepcji, odbierzemy je wieczorem. W jednym z biur turystycznych kupuję bilet na samolot z Arequipy do Limy na dzień wyjazdu. Zbliżają się Święta, obawiam się o dostępność (i cenę) tych biletów przed samym wyjazdem. W drodze na przystanek colectivos pozwalam sobie wyczyścić buty. Do tej pory opierałem się licznym czyścicielom nie potrafiąc przełamać w sobie oporów. Stan moich trepów oraz argumentacja Szymka, że tak naprawdę pomaga się tym ludziom - oni z tego żyją - sprawił, że skorzystałem z usługi. W czasie gdy fachowiec zajął się moim obuwiem, ja kontemplowałem widok kościoła, w którym byliśmy wczoraj. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak błyszczących butów.

 

 

    W colectivos chwilę czekamy na komplet pasażerów. Najpierw wydaje się, że to potrwa bardzo długo, ale po kilku minutach chętnych jest nawet więcej, niż samochód może pomieścić. Dzielnie bronię zajętego wcześniej miejsca, w którym moje nogi mają przestrzeń życiową. Wciśnięty pomiędzy staruszkę a mężczyznę, który okazuje się być przewodnikiem turystycznym, muszę jakoś przetrwać czas dojazdu na miejsce.

 

 

    Tambo, druga część nazwy miejscowości do której dotarliśmy, to podobno karczma, zajazd. Podróżni mogli się tutaj zatrzymać na wypoczynek. Na dole znajdowały się pomieszczenia dla ludzi i zwierząt, na sąsiadujących wzgórzach Inkowie umieścili spichlerze (magazyny) oraz koszary dla wojska. Dobrze zachowany kompleks, w całości wywołuje nie gorsze wrażenia niż Machu. Wstęp 70 soli. Tutaj, jak wszędzie w Peru, swoista "segregacja rasowa" - dla Peruwiańczyków cena znacznie niższa niż dla turystów. Tym razem Szymek jest pozytywnie zaskoczony: jego peruwiański dowód osobisty zostaje uznany i płaci 40 soli. W czasie naszej podróży tylko dziś miał takie szczęście. Wdrapujemy się do "koszar". Przepiękne widoki na położone w dole "tambo", otaczające nas góry.

  Poniżej widzimy też arenę do walki byków (nie inkaską oczywiście) a naprzeciwko górę z magazynami, do których udamy się po obiedzie.

 

 

 

 

     Na dole obiad. Wchodzimy do małej restauracyjki. Prawie pusta, dwoje ludzi przy stoliku. Mężczyzna łudząco przypomina pana Andrzeja, wieloletniego przyjaciela naszej rodziny. Coś tam sobie komentujemy z Szymkiem i słyszymy "dzień dobry". Nawet głos pana Andrzeja! Podobieństwo musi być duże, bo Szymek również zwraca na to uwagę. Polak mieszkający na stałe w Niemczech i kobieta, której rodzice urodzili się w Polsce. Pracowali w sekretariacie szczytu klimatycznego w Limie i teraz zwiedzają Peru. Obiad zjedliśmy w miłej atmosferze.  

    Druga część dnia to spacer "do magazynów" na wzgórzu. Pod górę idzie się dobrze, miejscami wąska ścieżka przysparza emocji. Magazynom brakuje tylko dachów, poza tym mogłyby być i dziś używane. Ciekaw jestem, jak będą wyglądały magazyny budowane dziś, przy dzisiejszej nowoczesnej technologii za kilkaset lat. Nasyciwszy oczy widokami schodzimy w dół. Kolano daje się mocno we znaki. Co to będzie w kanionie Colca? Jeszcze tylko kawa i szukamy stanowiska colectivos.

 

    Udaje się nam szybko wyruszyć w drogę powrotną do Cuzco. Droga niby ta sama, a większość widoków dla mnie nowa. Kiepsko u mnie ze spostrzegawczością. W Cuzco kolację jemy na ulicy - bardzo smaczne szaszłyki, nie zastanawiam się nawet z czego.

 

 

    Odbieramy plecaki z hotelu. Szymek idzie na pożegnalne piwo z Ofelią i Juan Carlosem, ja pokręcę się jeszcze trochę po okolicy. Uświadamiam sobie, że odłożyliśmy "na później" zwiedzanie katedry i teraz już jest za późno - zamknięta. Jeszcze internet w Starbuksie i taksówka na terminal. Nie wiem jak to się stało, ale przechodzimy przez jakieś drzwi i jesteśmy przy autobusie do La Paz. W Polsce to nic nadzwyczajnego, ale tutaj wyjście z dworca na plac manewrowy możliwy jest po opłaceniu myta (niezależnie od biletu) i sprawdzeniu biletu i dokumentów. Po chwili jest przy nas jakiś człowiek, żąda satysfakcji (czyli wspomnianych poprzednio przedmiotów). Wsiadamy wreszcie i ruszamy. Szybko zasypiam, ale niestety również szybko się budzę i już nie mogę zasnąć. Trzeba będzie przetrwać kilka (naście jak się okaże) godzin.