03 grudnia 2014   środa

 

 

           Na dworzec docieramy około 9:30. Bierzemy taksówkę (wszechobecne w Peru Tico) i jedziemy do mieszkania Szymka. Kąpiel i wyjście na pierwsze zwiedzanie miasta.  Zaczniemy od centrum. Ulice, przez które przechodzimy budzą we mnie mieszane uczucia. Główny plac z katedrą urzeka pięknem, ale uliczki którymi tam docieramy....

 

 

      Po drodze śniadanie. Ponownie "na ulicy", przed czym przestrzegają poradniki biur turystycznych. Szymek żywi się tak już trzeci rok, może ja też przeżyję. Sprzedawczyni serwująca nam sok nie miała bułek, ale skoro już przy niej usiedliśmy, porozmawiała z kimś i po chwili mieliśmy śniadanie. Pełna obsługa.

 

    Kościół Jezuitów. Był po drodze, wstąpiliśmy. Niestety tego dnia (zmęczenie całonocną podróżą?) nie dostrzegłem całego jego piękna. Na szczęście pod koniec pobytu weszliśmy tam bardziej "świadomie", a dziś zadowoliliśmy się pobieżnym zwiedzeniem wnętrza i kilkoma fotkami.

  

 

    

       Plac "Plaza de Armas". Główny, reprezentacyjny plac Arequipy. Czworobok, którego jeden z boków zajmuje katedra, pozostałe to krużganki. Pośrodku palmy, sadzawka. Pierwsze zdjęcia tego miejsca Szymon przysyłał już pięć lat temu. Podziwialiśmy je wtedy, teraz mogłem to oglądać "w naturze". Widziałem ten plac kilka razy, o różnych porach dnia i za każdym razem  zachwycał swoim urokiem.

 

   

   

 

 

 

 

     Chwila przy lemoniadzie w restauracyjce na piętrze z widokiem na plac.

 

 

      Klasztor św. Katarzyny. Większość, jeśli nie wszystkie wycieczki mają ten cel w swoim programie. Klasztor zbudowany pod koniec szesnastego wieku. Na początku (dosyć długo, bo aż do połowy XIX wieku) przyjmowano do niego kobiety wyłącznie z najlepszych rodzin hiszpańskich osadników. Wstępując do zakonu kobiety te miały prawo do zatrzymania służącej, czasem nawet kilku. Najczęściej były to Indianki lub Metyski, które nie składały ślubów zakonnych, ale pozostawały za murami na zawsze ze swoją panią. W związku z tym cela w tym klasztorze wyglądała nieco inaczej niż te, które sobie wyobrażamy. Były to właściwie domki złożone z sypialni, pomieszczenia dla służby, kuchni, toalety. Cele umieszczone były przy uliczkach biorących swe nazwy od nazw hiszpańskich miast. Radykalne zmiany nastąpiły w roku 1871 na polecenie Papieża. Przełożoną została dominikanka, siostra Josefata Cadena. Służące, które nie złożyły ślubów zostały odesłane, a siostry bez względu na pochodzenia same zajmowały się swymi posiłkami i garderobą. Klasztor nazywany jest "miastem w mieście" i faktycznie takie odnosi się wrażenie po przekroczeniu progów tego miejsca. Mnóstwo zieleni, ciepłe kolory domów, układ uliczek, zaułków i placyków sprawia, że mamy wrażenie znalezienia się w bajkowym otoczeniu. Spędziliśmy tam ponad trzy godziny zupełnie się nie nudząc. Przypominam sobie opis uczestnika jakiejś wycieczki do Peru, który konsekwentnie unikał wszystkich punktów programu nazywanych przez niego "klerykalnymi" (m.in. zwiedzanie kościołów). Pewnie tutaj nie był...   

 

 

      Obiad zjedliśmy w "Szymkowej" restauracji. Szymkowej, bo najczęściej tutaj oglądaliśmy go na Skype zanim doczekał się porządnego internetu w mieszkaniu.

 

 

     Czas na Muzeum Archeologiczne. Jedno z dwóch, którego właścicielem jest Uniwersytet Katolicki w Arequipie. Znacznie mniejsze niż to w Limie, rzadziej odwiedzane przez turystów (ci znają głównie drugie muzeum tego uniwersytetu, to z "Juanitą" - obejrzymy je jutro). Współpracuje z Uniwersytetem Wrocławskim i Warszawskim. Sporo ciekawych eksponatów. W tym muzeum mieszkał nasz syn, kiedy przyjeżdżał do Peru na praktyki, tutaj trafiało to, co wykopywała polska ekipa z Wrocławia.

   

 

 

 

 

     Dzień zakończyliśmy (po uprzednim oddaniu naszych ubrań do pralni) w restauracyjce San Lazaro. Nie pamiętam, jakie piliśmy piwo, natomiast na zawsze zapamiętam rozmowę z Szymkiem. Takie chwile sprawiały, że tą wyprawę mogę nazywać "podróżą życia"....