10 grudnia 2014   środa

 

    Śniadanie w hotelu, wliczone w cenę. Rewelacji nie ma, ale wystarczające na tyle, że nie muszę nic dokupować i możemy iść na zwiedzanie miasta. Podziwiam urodę La Paz. Zupełnie nie widać, że jest ono stolicą najbiedniejszego kraju w regionie. 

 

    Jako elektryk nie mogłem tego nie sfotografować... Był to dosyć częsty widok w obydwu krajach.

 

     "Monopoly" - na pewno znacie tą grę. Znają ją również mieszkańcy Boliwii, tylko nazwa jest trochę inna. Przypomnę, że umiłowany przywódca (to już chyba piąta kadencja) nazywa się Evo Morales.

 

    To się nazywa BHP! W restauracji na ścianie możemy przeczytać, że ze względu na występujący hałas o natężeniu 79,9 dBA, bezpiecznie możesz tu przebywać nie dłużej, niż 6,8 godziny.

 

    W drodze na punkt widokowy spotykamy kukłę wiszącą na latarni. Zaintrygowani pytamy przechodzące kobiety, co to takiego? Strach na wróble. Ściślej mówiąc na złodziei. Samosądy są dosyć powszechne, podobno złodziej złapany przez mieszkańców modli się, żeby policja zdążyła dojechać. Zanim ktoś go znajdzie w zaułku czy w lesie. Na jednym z murów widzieliśmy graffiti o treści: "złodziej złapany, złodziej spalony". Widywaliśmy też sklepy za kratami - sprzedawczyni podchodziła z towarem do zakratowanego wejścia. Powszechny jest widok tłuczonego szkła lub wymyślnych, ostro zakończonych przedmiotów na murach okalających domy.

  

 

   

      Warto było się wspiąć na ten punkt widokowy.

 

      Na obiad idziemy przez dzielnicę z wieloma ambasadami. Aż trudno uwierzyć, że znajdujemy się w kraju Ameryki Łacińskiej. Przypomina mi się, że podobną dzielnicę widziałem w Oslo. Tutaj jest znacznie więcej policji na ulicach.

   Obiad. W każdej restauracji w Peru i tutaj też, na talerzach króluje ryż. Obydwa kraje szczycą się ponad dwoma tysiącami odmian ziemniaka. Poprosiłem wyraźnie (poprzez mojego pierworodnego tłumacza) o ziemniaki zamiast ryżu. Dostałem ziemniaka. I ryż.

 

    W drodze do hotelu spotykamy grupkę ludzi wpatrujących się w jakiegoś człowieka. Zaintrygowani podeszliśmy bliżej. Okazało się, że jakiś człowiek tłumaczył przechodniom - a było ich coraz więcej - sposób wykonywania działań matematycznych. Taka uliczna klasa lekcyjna. Akurat pokazywał jak przemnożyć przez siebie dwie trzycyfrowe liczby. Używał sposobu, którego nie znam. Poszło mu to naprawdę bardzo szybko.

 

   Jadzia prosiła o figurki do szopki. Takie, które są "typowo peruwiańskie". Ktoś wytłumaczył nam, jak dotrzeć do targu, gdzie można było coś takiego znaleźć. Trochę nam to czasu zajęło, ale udało się. W hotelu pieczołowicie zawijałem każdy element w części garderoby, aby się nie potłukły. Wyobrażacie sobie moją minę, gdy już w Polsce okazało się, że ich nie ma. Po prostu znikły.

   Odpoczynek na hotelowym łóżku, Skype. Nabrawszy sił ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie miasta.

 

    Piwo w "Akwarium", a potem Muzeum Instrumentów Muzycznych. Słyszałem już o nim. Próbowałem sobie wyobrazić, jak wygląda gitara z dwoma gryfami. Czy są one obok siebie, czy może po obu stronach pudła rezonansowego? Zobaczyłem więcej, niż moja wyobraźnia. Gitary ze skorupy pancernika, Fletnie Pana z piór kondora, "kanciasta" harfa. Było na co popatrzeć. Żałowałem, że w sobotę, kiedy odbywają się tutaj koncerty będziemy już daleko.

 

   W hotelu dowiadujemy się, że tej nocy zostaniemy zamknięci. Recepcjoniście, który miał mieć dyżur umarł ojciec. Gdybyśmy się zgodzili nigdzie nie wychodzić, właścicielka nie musiałaby angażować zastępcy. Rano przyjdzie na swoją zmianę dziewczyna, która nas "uwolni". Osobliwe, ale właściwie w dzisiejszych planach mieliśmy tylko sen, więc czemu nie?