13 grudnia 2014   sobota

 

   Śnił mi się śmigłowiec, który podleciał do naszego okna, a pilot - Aymara - zażądał 20 boliwianów opłaty na rozwój lotnictwa w Boliwii. Przejąłem się wczorajszymi opłatami? Za to w łazience miła niespodzianka: prysznic nie kopie. Oprócz hotelu w Limie, we wszystkich hotelach dotychczas widziałem ten sam rodzaj prysznica. Taki ma Szymek w swoim mieszkaniu. Grzałka znajduje się bezpośrednio w tym "okrągłym przedmiocie z dziurkami" i włącza się w momencie przepływu wody. Wszystkie te prysznice dostarczały wrażeń w postaci słabych elektrowstrząsów. "Kopała" wypływająca woda - im bliżej prysznica, tym mocniej. Przy moim wzroście... U Szymona sprawdzałem nawet, czy przewód ochronny jest podłączony. Przy prysznicu był, ale po drugiej stronie? Wiedzą to być może tutejsi elektrycy. Tak czy tak, ten prysznic nie kopał. Chociaż sposób podłączenia (łazienka, para wodna - fachowcy wiedzą co mam na myśli)...

 

    Po śniadaniu wyjazd do Puno. Opuszczamy Boliwię. Na przejście graniczne docieramy około 9:30. Wyjeżdżamy przez inne przejście niż przyjechaliśmy, tutaj bardzo mało ludzi i przechodzimy bardzo sprawnie. Tak bardzo, że "wyprzedzamy czas" o godzinę - jest 8:30. 

 

    Droga do Puno. Przemierzaliśmy ją jadąc z Cuzco, ale to było w nocy. Dziś mamy możliwość podziwiania widoków za szybą. Płaskowyż Altiplano. Cały czas jedziemy wzdłuż jeziora Titicaca. Rozległe tereny ze stadami bydła, lam, alpak. Małe, żyjące dziko wikunie cenione za bardzo delikatną wełnę. Pasterze i rolnicy nie zwracają na nas uwagi.

 

    Docieramy na dworzec w Puno. Kupujemy bilety do Arequipy. Teraz rozumiem, dlaczego nie kupiliśmy biletów Copacabana - Arequipa, przecież była taka możliwość. Nie ma bezpośrednich autobusów na tej trasie. Biura turystyczne w Copacabanie wiedzą o tym i sprzedając turyście bilet do Arequipy (Cuzco, Limy czy gdziekolwiek) "zapominają" dodać, że będzie przesiadka w Puno. Tutaj dopiero okazuje się, że mając szczęście turysta pojedzie za kilka, kilkanaście minut. Nie mając szczęścia poczeka nawet kilka godzin. Do centrum dotrzemy egzotyczną taksówką.

 

    Nie mamy zbyt dużo czasu na zwiedzanie. Katedra w centrum. Podoba mi się wnętrze. Mało złoceń, malowideł, a jednak pięknie. Akurat jest ślub, nie chcę przeszkadzać. Na placu dodatkowa atrakcja. Orszak dziwnie poubieranych istot, tańczących, bijących ziemię biczami. Figurka Matki Boskiej niesiona na ramionach sugeruje, że to jakaś procesja. Okazuje się, że tak - w ramach oktawy Niepokalanego Poczęcia. Dla mnie zupełna egzotyka, zobaczymy to jeszcze raz w Arequipie. Do kościoła zbliża się drugi orszak ślubny. Państwo młodzi a za nimi goście, wszyscy idą tańcząc.

 

    Po obiedzie, przy wejściu do autobusu widzimy znajomą twarz. Młoda dziewczyna, jechaliśmy razem z Cuzco do La Paz. Przyjechała ze Szwajcarii, zwiedza samotnie Peru. To trzecia młoda, samotna dziewczyna, którą spotykamy (Amerykankę i Japonkę poznamy w Colca). Żadnej nic złego się nie przytrafiło, może to Peru nie jest aż tak niebezpieczne?

    Autobus nie jest wysokiej klasy. Na dodatek z głośników płyną dźwięki o natężeniu znacznie przekraczającym możliwość komfortowego podróżowania. Po drodze mijamy miasteczko, o którym Szymek mówi, że jest najbrzydszym miastem w Peru - Juliaca. Z hiszpańskiego czyta się to huliaka i skojarzenia są właściwe. Blisko Arequipy znów wyższy poziom adrenaliny. Zakręty, a na nich oryginalna technika jazdy kierowcy. Po przejechaniu jednego zakrętu, silnik wyje pobudzony wciśniętym pedałem gazu a po kilkunastu sekundach pisk hamulców. Tak do samego dołu.

 

     Po drodze dwa postoje wywołane robotami drogowymi, krótka burza. W Arequipie w tym czasie był przelotny deszcz. Skutkuje to brakiem prądu w dzielnicy. Kolację zjemy na mieście, po powrocie do łóżek.